Superlearning, sugestopedia, super nauczanie jakże często przyciągają uwagę obietnicami błyskawicznych sukcesów w przyswajaniu wiedzy. Rynek handlowy wychodzi temu naprzeciw. Wpadając w pułapkę naszych oczekiwań i pragnień, a nierzadko lenistwa pospolitego pokornie kupujemy rozmaite gadżety do nauki niezbędne lub jako takie przedstawiane przez producentów. Przybory do nauki lądują na przysłowiowej półce, a my rozkoszujemy się satysfakcją z dobrze wykonanego wobec siebie obowiązku. Czasami w porywie aktywności próbujemy ich użyć, ale jakże często zniechęceni brakiem natychmiastowych wyników pełni obrzydzenia dla siebie i świata ciskamy je następnie w kąt.

Zamiast dźwięków obcej mowy rozlegają się powszechnie złorzeczenia na oszustów i własną łatwowierność, dzięki której pozbyliśmy się ciężko zarobionego kapitału, a posiedliśmy nieprzydatny według nas zestaw kaset, czy urządzenie z czujnikiem lub dziwnymi elektrodami.

No cóż – zapomnieliśmy, że przyspieszone uczenie się polega na kompleksowym działaniu różnych czynników – żaden nie jest tym „istotnym” a pozostałe nie są „tylko dodatkami”. Pisałem o tym w numerze nr 6, więc jedynie przypomnę, że relaks fizyczny, właściwa muzyka, rytmiczne oddychanie stanowią trzy z czterech składników kompleksowego działania i można je osiągnąć w sposób prawie mechaniczny, dzięki bardziej lub mniej nasilonym treningom relaksacyjnym, oddychaniu z metronomem itp. Pozostaje jednak coś, czego mechanicznie osiągnąć się nie da : przekonanie o własnych możliwościach nauczenia się danego materiału, pozbycie się utrudniających życie ( nie tylko w nauce zresztą ) negatywnych przekonań na własny temat czyli choć na moment wyjście z ciągle granej roli oraz pozbycie się wewnętrznego krytyka.

Z licznych obserwacji wynika, że właśnie ten czwarty element przyspieszonego uczenia się leży u podstaw większości naszych niedokonań. Wiąże się z nim pojęcie tzw. wtórnych korzyści, czyli takich gratyfikacji, które, choć brzmi to paradoksalnie, wyciągamy z naszych niepowodzeń czy nieumiejętności. Jakże często uzbrajamy się w takie umiejętności wyciągania wtórnych korzyści bardzo wcześnie, a potem sami ubieramy w nie innych. Każdy (choć to może niedopuszczalna generalizacja) choć raz w życiu zawodowym słyszał napomnienie – „no gdzie się wyrywasz matole, nie pokazuj, że potrafisz to zrobić, bo potem ciągle będą tego od nas wymagali, a nic dodatkowo nie zapłacą”. I tak uczymy się wyciągania korzyści ( choćby w postaci uniknięcia dolegliwości nie zrekompensowanego wynagrodzeniem poszerzenia zakresu obowiązków) z naszej niekompetencji, kształtujemy w ten sposób nasze widzenie świata i nieświadomie przenosimy często na zupełnie odległe dziedziny życia. Zilustruję to autentycznym przykładem jednego z uczestników naszych kursów. Osoba ta zajmowała stanowisko służbowe rekomendujące ją do częstych wyjazdów zagranicznych. Na nasze kursy wyjazdowe dwutygodniowe i szalenie intensywne przyjechała dwa razy z, wydawało się, najlepszymi chęciami i pełna zapału. Wyjeżdżała niewątpliwie zrelaksowana, ale pozostawiała za każdym razem w osobach prowadzących z nią zajęcia poczucie porażki zawodowej. Przyczyna oczywista u rasowego „belfra” – wyniki nauczania zdecydowanie poniżej możliwości i oczekiwań. Spotkałem tą osobę niedawno. Wie pan, powiedziała, długo myślałem o tym, dlaczego na waszych kursach wręcz starałem się niczego nie nauczyć i w końcu doszedłem do sedna – otóż gdybym nauczył się i następnie zadeklarował, że znam język obcy w stopniu wystarczającym to na wyjazdach zagranicznych byłbym zdany już tylko na siebie, a nie na tłumacza czy wyznaczonego opiekuna – a ja aż tak odważny nie jestem. A poza tym, wie pan, to bardzo wygodne. Myślicie pewnie, że tak być mogło tylko w czasach tzw. komuny? Upewniam, że zdarzyło się to dużo później a osoba o której piszę jest zupełnie innej orientacji politycznej.

Z problemem powyższym borykamy się w rozmaitych dziedzinach, oczywiście nie tylko w nauce języków obcych, ale dobrze jest rozpoznać go na wstępie, tak by później nie budzić się z przysłowiową „ręką w nocniku”. Pomocne być może w tym przypadku właściwe „ uformowanie” celu. Im bowiem bardziej precyzyjnie i pozytywnie możesz zdefiniować, czego pragniesz, im lepiej zaprogramujesz swój mózg, aby poszukiwał i rozważał możliwości tym większą masz szansę osiągnięcia tego, czego chcesz. Okazje istnieją kiedy rozpoznaje się je jako okazje, ale do tego musisz wiedzieć czego chcesz.

Zgodnie z fundamentalnymi zasadami Neurolingwistycznego Programowania

  • cel wtedy jest najbliższy realizacji, gdy jest postawiony pozytywnie
  • cel powinien być samodzielnie osiągalny i tak szczegółowo określony, jak to
  • tylko możliwe, by rozpoznać kiedy go już osiągniemy
  • cel winien być odpowiednio motywujący
  • cel powinien uwzględniać konsekwencje jego osiągnięcia.

Proszę zastanowić się przez chwilę, jak wyglądałaby jakość realizowanych decyzji, gdybyśmy pamiętali o tych zasadach. Nim zatem nabędziemy odpowiednie przyrządy do nauki języka lub zapiszemy się na kurs zastanówmy się, czy jest to rzeczywiście naszym celem – naszym własnym, nie otoczenia czy rodziców. Sprawdźmy w wyobraźni, czy ten cel jest dla nas rzeczywiście motywujący, czy wiemy po czym poznamy jego realizację ( niedookreślenie typu – chcę nauczyć się języka obcego zakończy się porażką gdy nie określimy o co nam chodzi – czy o język techniczny, czy mowę potoczną, czy o dobrą znajomość gramatyki.) A gdy już będziemy wiedzieli – być może unikniemy największej pułapki – poszukiwania zasobów i rozwiązań nas dotyczących poza nami samymi.